czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 1

*Harry P.O.V.*

- Jeszcze jeden! – po raz kolejny zawołałem do barmana, a ten po chwili przyniósł moje kolejne już zamówienie. Ostatnimi czasy zdecydowanie za dużo piję. Ale co zrobić, kiedy nie daję rady i muszę jakoś odreagować? Manager się czepia, chłopacy się czepiają, nawet moja rodzina się czepia i wszyscy o to samo. O to, że podobno się zmieniłem. Jasne. A może to oni się zmienili? Przez to wszystko jest coraz więcej kłótni, a po nich najczęściej kończę tak jak dzisiaj – w klubie, a wokół mnie pełno dziewczyn. Dosłownie.
Siedziałem na krzesełku przy barze i piłem whisky, które przed chwilą otrzymałem od barmana. Co chwilę zagadywałem kobiety stojące wokół mnie. Widać, że zależało im na mojej uwadze. Na nią z kolei mogły liczyć te, które same ją zwracały. Kilku z nich postawiłem drinki. Patrzyły na mnie wzrokiem mordercy. Wyglądały jakby chciały rozebrać mnie wzrokiem, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Przecież o to mi chodziło. Panienki na jedną noc. Tylko o to. Nic nie zobowiązujący seks, a potem „żegnaj”. Minusem była złość managera, że musi wszystko tuszować; tą cała moją „działalność”. Przed mediami nadal muszę być miłym i uśmiechniętym Harrym.
Ogarniałem wzrokiem dziewczyny skupione w około mnie. Analizowałem każdą po kolei, aby obrać mój dzisiejszy cel. Blondynka, brunetka, tapeciara, botoks, spaślak, urocza, brzydka… czekaj wróć… Tamta jest ładna. Wpiłem w nią mój wzrok i czekałem, aż zwróci na mnie swoją uwagę. Sączyła powoli swojego drinka, samotnie siedząc niedaleko mnie na fotelach. Kobiety w tłumie obok mnie zaczęły być podirytowane tym, że nie zwracam na nich swojej uwagi, no, ale coż…
Po jakiś 2 minutach odwróciła się w moją stronę, a ja uśmiechnąłem się moim powalającym uśmiechem – tak wiem, skromny jestem.  Odwzajemniła go przelotnie i patrzyła na mnie nie przerywając swojej czynności, która polegała na wypiciu do końca alkoholu. Odstawiła na stolik obok szklankę, bowiem miała ją już pustą i zerknęła szybko na telefon. Odruchowo zobaczyłem na zegarek - 22.04, a kiedy podniosłem głowę do góry blondynki już nie było. Misja nie zaliczona Styles.
Po 23 również zwinąłem się z klubu, ponieważ akurat dzisiaj nie miałem ochoty na zabawę. Wsiadłem do swojego samochodu i oparłem głowę o kierownicę. Jeżdżenie po pijaku jest nierozsądne Styles. Po chwili zwątpienia jednak procenty, które wcześniej dostarczyłem organizmowi zrobiły swoje i byłem pewny, że nie spowoduje wypadku. Z samego centrum Londynu musiałem dojechać na przedmieścia tej ogromnej metropolii. Jechałem już pół godziny; tak korki w tym mieście są nawet w nocy. Zacząłem wyjeżdżać już z miasta, gdyż po mojej prawej stronie zaczął pojawiać się już las. Chwilę później w coś uderzyłem, a ja sam uderzyłem w drzewo. Cholera Styles, mówiłem, że to nie rozsądne. Na szczęście poduszka powietrzna zadziałała i teraz moja twarz dusiła się w tym białym czymś. Kiedy poduszka zaczęła opadać, a ja szybko ewakuowałem się z pojazdu. Tak, w chwilach kiedy chodzi o mnie jestem sobą zainteresowany. Egoista. Gdy wyszedłem z auta okazało się, że potrąciłem dzika. Pewnie z lasu debil wybiegł. Kurde, muszę coś zrobić, żeby media się nie dowiedziały; ewentualnie obrócę to w moje poszkodowanie. Wyjąłem telefon i wybrałem odpowiedni numer.                                                                                                                                  
- Paul, mamy problem – mruknąłem do „Pana Wiecznie Niezadowolonego z Jegomości Harry’ego Stylesa”
- Co znowu rozwaliłeś Styles? – jak zwykle zaczął się na mnie wydzierać. Idiota.
- No ja nic, to ten cholerny dzik wyskoczył mi na drogę. – równie gniewnie odpowiedziałem managerowi, a ten tylko westchnął.
- Zaraz kogoś tam wyślę, a TY – specjalnie zaakcentował to słowo – zaczekasz tam, dopóki ktoś się nie zjawi. I z góry uprzedzam Jegomościa, że nie interesuje mnie, że chcesz już spać, albo masz ochotę kolejny alkohol wypić w domu; bo wiem, że byłeś dzisiaj w klubie. Paparazzi już mają zdjęcia. Powiedziałem im, że założyłeś się z chłopakami, o ilość wypitego alkoholu w klubie. Mam nadzieję, że uwierzyli. A teraz dobranoc – i się rozłączył. Nawet nie dał mi wyrazić własnego zdania. Chyba śni, że ja tutaj zostanę. Mój dom jest obok i mam zamiar stąd spadać . Ktoś to posprząta i będzie po sprawie.
Po kilku minutach byłem już w moim salonie, gdzie rozłożyłem się na kanapie. Miałem ochotę na coś mocniejszego i wcale nie chodziło mi o alkohol. Chciałem odpłynąć. Tak, tego mi teraz trzeba. Gdzieś w kuchni znalazłem woreczek od ostatniego razu. Wysypałem część jego zawartości na blat stolika w salonie po czym uformowałem to w podłużny kształt. Już byłem gotowy wciągnąć część, ale zadzwonił dzwonek do drzwi. Cholerny dzwonek. Kto o tej godzinie może chcieć mnie odwiedzić?
Poszedłem otworzyć drzwi. Niestety za nimi nie ujrzałem jakiegoś specjalnie ciekawego widoku. Był to po prostu wściekły McCartney, który jak poparzony wleciał do salonu.
- Powiedziałem, że masz tam zaczekać – zaczął się wydzierać.
- Al… - już zacząłem moją wypowiedź, niestety koleś znowu mi przeszkodził.
- Nie obchodzi mnie Twoje „ale”. Miałeś się dostosować do mojego polecenia. Chociaż ten raz – ciągnął dalej swój monolog nadal złośliwie. Poszedł w głąb salonu i zaczął nerwowo po nim spacerować – jeśli można to tak nazwać oczywiście. W pewnej chwili zatrzymał się przy stoliku. Fuck.
– Ty bierzesz? – zaczął o dziwo spokojnie, pewnie nie na długo.
- Ja? Skądże, to tylko… - i nie byłem w stanie dokończyć  mojej wypowiedzi. Nie dlatego, że mi przerwał. Dlatego, że nie mogłem nic wymyślić. Spuściłem tylko głowę.
- Ty bierzesz? – ponowił swoje pytanie
- T-tak – odpowiedziałem ze spuszczoną głową.
- Dlaczego? – on jeszcze nie zaczął krzyczeć. Jakiś cud.
- Nie twój zasrany interes. – jak zwykle musiałem spieprzyć dosyć miłą atmosferę, która bardzo rzadko między nami występowała.
- Styles, próbuje być dla ciebie miły. Też mógłbyś czasami spróbować. To nie boli. Jutro o 10.00 widzę cię w moim biurze i nie słyszę żadnego sprzeciwu. Dostaniesz karę odpowiadającą Twoim wyczynom z ponad pół roku. – swoją jakże interesującą wypowiedź dokończył w spokoju.
- Ta jasne – odpowiedziałem z sarkazmem – Chłopacy się za mną wstawią, więc raczej wątpię, że coś ci z tego wyjdzie – co prawda nie byłem tego pewien, ale miałem nadzieję. W końcu są moimi przyjaciółmi prawda?
- Wierz w co chcesz młody, ale to był ich pomysł. Stwierdzili, że trzeba cię postawić do pionu, a jutro przedstawią mi swój pomysł. – powiedział i skierował się do wyjścia – Aha – zatrzymał się dotykając już klamki – lepiej się nie spóźnij, bo pożałujesz. – i wyszedł.
„Wierz w co chcesz młody, ale to był ich pomysł” – i ja miałem mu w to niby uwierzyć? Oni w życiu by czegoś takiego nie wymyślili. Chyba. 

Była już druga w nocy, czas iść spać. W końcu jutro na 10.00 muszę iść do tego zasranego biura. Kiedy kierowałem się w stronę moje sypialni usłyszałem dźwięk mojego dzwonka. Co tym razem? 
_________________________________________________
Wiem, że zapewne nikt tego na razie nie czyta, ale może ten rozdział Was zachęci. Bo wyświetlenia jakieś są. Więc, kto wie... W każdym bądź razie mam nadzieję, że się spodobało. Jeżeli więc jednak trafiliście na to bardzo proszę o skomentowanie ; ) 

1 komentarz: