poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 3

Wchodzicie na bloga. Myślę w takim razie, że również czytacie. Moglibyście napisać choć jedno słowo w komentarzu dając znak, że jesteście? Jak na razie żyję świadomością, że piszę to dla powietrza mimo, że wiem, że ktoś tu wchodzi. Proszę tylko o kometarz(e), które Wam zajmują minutkę. Mam nadzieję, że ktoś coś napisze. Miłego czytania, jeżeli ktoś to czyta.

_______________________________________________________________

*Harry's P.O.V.*

Po drodze do domu zawitałem jeszcze w jakimś większym sklepie, gdzie swoją drogą okazało się, że było kilkoro moich fanów. W ich chwilowym towarzystwie musiałem mieć wielkiego banana na twarzy. Bo w końcu „Harry Styles ogromnie kocha swoich fanów”. Nie żebym coś do nich miał. Miło, że kupują moje nasze płyty, ale żeby tak nachodzić człowieka w dzień wolny od pracy? Po wyjściu ze sklepu, gdzie głownie kupiłem coś mocniejszego ruszyłem prosto do domu. Nawet nie miałem siły nigdzie już jechać. Co oni wymyślili? Przyznam, że trochę się bałem tego pomysłu. Tak – ja Harry Edward Styles obawiałem się swoich przyjaciół, a raczej ich kary, której specjalnie dla mnie wymyślali. To nie może być coś głupiego. Ale… Z drugiej strony, jakby to nie miało dać mi jakiegoś np. psychicznego bólu, to Paul by się na to nie zgodził. Tak, tego jestem pewny.
Dochodziła 21, a ich jeszcze nie było. Co do cholery? O pierwszej McCartney mówił, że do mnie przyjadą. To było jakieś 8 godzin temu. Boję się ich.
Przyznam, że o 22 już zasypiałem, kiedy usłyszałem dzwonek. Kto mnie budzi?  Światła w domu były zgaszone, a zza drzwi usłyszałem wyraźnie zirytowany głos managera, kiedy do nich podszedłem. Klnął na mnie.
- Dlaczego go nie ma do cholery? – można było usłyszeć jego głos lekko stłumiony jednak przez barierę, którą stanowiły drzwi.  – Myślałem, że choć dzisiaj zrozumiał, że ma być w domu! – krzyczał na cały głos. Przecież jestem. A… i nie otwieram drzwi. No tak.
- Jeżeli on nie odbierze tego telefonu oficjalnie go wywalam z zespołu. I nie obchodzi mnie wasze zdanie! – ten idiota dalej wrzeszczał, podczas gdy ja usłyszałem dźwięk mojego dzwonka. Postanowiłem udać, że nie usłyszałem dzwonka bo spałem. Odebrałem więc połączenie udające wyraźnie zaspany głos. Tak, aktorem byłem dobrym.
- Taaak? – przeciągnąłem wyraz, który rozpoczął moją konwersację z managerem.
- Gdzie do kurwy jesteś? Znowu brałeś? Masz taki niemrawy głos – zapytał jednocześnie wrzeszcząc.
- No, a gdzie mam być. Kazałeś być w domu to jestem i spałem panie „niemrawy głosie” – odpowiedziałem z przekąsem. Nie, nie umiem być miły. Nie dla niego.
- To może łaskawie otworzysz te cholerne drzwi, hmm? – zapytała nieco spokojniejszym głosem. Na pewno czuł zwycięstwo,  że go tym razem posłuchałem.
- Już idę. – odpowiedziałem na odchodne i rozłączyłem się.

W moim domu oprócz managera i chłopaków siedzieli również nasi styliści. Tak styliści. Może nie do końca siedzieli, bo akurat byli w moim pokoju pod pretekstem „Sprawdzenia stanu mojej garderoby”. Ja z kolei cierpliwie czekałem, aż nasz „kochany” manager zacznie tłumaczyć o co mu chodzi z tym całym aktorstwem. Nie rozpoczął jednak dopóki wszyscy styliści nie opuścili wcześniej mojej posiadłości. Aż tak źle? Bo czemu nie mieliby przy tym być?
Kiedy drzwi się zatrzęsły Paul wstał ze swojego ówczesnego miejsca i podszedł do okna.
- Rozumiem, że nie zmieniłeś swojego zdania? – zapytał spokojnym tonem. Zdecydowanie za spokojnym.
- Nie, nie zmieniłem. W końcu nie mam zamiaru zostać wywalonym z zespołu. – uśmiechnąłem się chamsko.
- Racja. Do tego byś nie dopuścił. – przytaknął mi McCartney. Na co tym razem ja przytaknąłem. Chłopacy siedzieli cicho na ogromnej kanapie obserwując naszą krótką wymianę zdań.  – W końcu bez tego nie miał byś tego wszystkiego. Prawda? Prawda. – czy ten idiota nie może mnie dopuścić do słowa? Musi opowiadać za mnie? – Nie miałbyś tego domu, nie miał byś tylu kobiet, które wykorzystujesz. – ciągnął dalej – Jesteś uzależniony Harry. Uzależniony od sławy i bogactwa. Spędzanie czasu z celebrytami  nie działa na ciebie pozytywnie. I przyznam, że szczerze się o ciebie martwię. Chłopacy też – przegiął i to bardzo.
- Nie jestem uzależniony do cholery! – wykrzyczałem na cały głos, gdy poziom mojej wściekłości sięgnął maksymalnego poziomu. – Od czego niby? – zadałem pytanie retoryczne; no bynajmniej dla mnie było ono retoryczne, bo jak widać dla Tomlinsona już nie.
- Od tego wszystkiego  – wyszeptał mój przyjaciel; o ile mogę go tak jeszcze nazywać mając wzrok wbity w podłogę.
- Nie. Jestem. Uzależniony! – oni przeginali.
- Ale Harry, spokojnie – tym razem to Liam podniósł swój głos. – Niech Paul przedstawi ci tą „ofertę” i wybierz – zostajesz albo spadasz. – powiedział do końca swoją wypowiedź. Po nim nie spodziewałbym się takich słów. Spadaj- to słowo dzwoniło mi w głowie.
- Dobrze, a więc Harry. – manager spojrzał na mnie wymownie. – Wiem, że chcesz zostać w One Direction i mam nadzieję, że dołożysz do tego wszelkich starań, aby tak było. – ciągnął dalej. – Wiem też, że pomysł ci się nie spodoba, ale Liam ma racje – zostajesz, albo spadasz. – skończył i rzucił mi na stolik jakąś teczkę, w którą na początku wlepiłem tylko wzrok. Jakoś, nie chciałem wiedzieć co jest w środku. W tamtej chwili nie byłem ciekawski.
- Co to ? – zapytałem myśląc, że dostanę odpowiedź.
- Zobacz – McCartney mnie skwitował. Nie chciałem. Otworzyłem.
Przeglądałem kartki po kolei i wcale nie podobało mi się to co widziałem. Co to do cholery jest?  To pytanie chodziło mi po głowie. No bo w końcu po co mi jakiś plan lekcji.
- Żartujecie sobie? Mam się opiekować jakimś dzieciakiem? – zapytałem unosząc wzrok na chłopaków. Ci z kolei patrzyli na managera, więc rzuciłem na niego moje spojrzenie. Paul przecząco kiwał głową.
- Ty nim będziesz. – dopowiedział widząc moją niewiedzę w oczach. Co?
- Że kim ja mam niby być? – zapytałem wybuchając złością. To jakiś sen. Po co mam niby chodzić do szkoły.
- Od dzisiaj jesteś uczniem Harry. Uczniem Liceum, w którym… hmmm… jakby to ująć. – Manager chwilę się zastanawiał, a ja w tym czasie coraz bardziej się obawiałem.
- Będziesz kujonem Harry – dokończył za niego Zayn. Co?  Co oni do cholery wymyślili?
- Hahahahahahahahahahahha – wybuchłem nie pohamowanym śmiechem. – Nie będę się pytał o ukrytą kamerę, bo wiem, że jej nie ma; no ale żartować sobie nie musicie – zacząłem, gdy dowiedziałem się o ich „planach” – Hahahahaha – po raz kolejny wybuchłem śmiechem, a oni się na mnie gapili z obojętnymi minami. – Co prawda, to prawda. Budowaliście adrenalinę i się bałem co Wam do głowy przyszło. Całe szczęście, że był to tylko żart. – dokończyłem myśl, gdy znowu się uspokoiłem.
- My nie żartujemy Harry. – tym razem to Nialler przypomniał mi o swoim istnieniu i pociągnął mnie za rękach bluzki wcześniej wstając ze swojego miejsca. Szedłem za nim, a za mną reszta. Blondyn gnał w stronę mojego pokoju. Gdy już się tam znalazł, otworzył szafę. Spojrzałem na nią przelotnie i stanąłem bez ruchu z szeroko otwartymi oczami. Nie podoba mi się to.
Moja cała szafa była wypełniona jakimiś pedalskimi sweterkami i koszulami. Na dole z kolei znajdował się stos spodni. Spodni na kant, a w szafie z butami znalazłem jakieś buty jak dla dziadka. Pod wpływem impulsu zacząłem wywalać wszystko z szafy. Manager wraz z chłopakami stali obok mnie uważnie oglądając zaistniałą sytuację. Gdy opróżniłem garderobę odwróciłem się w ich stronę, jednak mój wzrok padł na nie pościelone łóżko, a przyjaciele nadal oglądali moje czyny, jakby byli w kinie na jakimś seansie. Co to do cholery jest?